Przejdź do zawartości

Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— W małżeństwie z miłości nie radzimy się nikogo, jeżeli przyjaciół niepokoić nie chcemy. Na szczęście zrobił dobry wybór. Widziałam dziś jego żonę.
— Ładna?
— Ładna i piękna.
— Piękniejsza odemnie, nieprawdaż?
— Bez zaprzeczenia.
— Co ty za bajki mi opowiadasz?
— Uściskałam ich syna — cudowne dziecko.
— Ich syna! syna twego siostrzeńca. Alboż twój synowiec jest w tym wieku, żeby mógł mieć syna? Dzieciaczek chyba, chcesz powiedzieć.
— Dzieciaczek, niech i tak będzie. Ma już rok.
— Paulino, przysięgnij że nie żartujesz ze mnie.
— Przysięgam ci.
— A więc już po wszystkiém — rzekła — odleciało ostatnie złudzenie jak i inne.
I odwróciwszy się ta dziwna dziewczyna, ukryła twarz w ręce i gorzko płakała.
Patrzałam na nią z osłupieniem, pytając się się sama siebie, czy to nie było udaniem w celu rozczulenia mnie i zmuszenia ażebym odwołała kłamstwo. Widząc, że nic do niéj nie mówię, wyszła zagniewana. Postępowałam za nią aż do jéj pokoju, dokąd przybył wkrótce p. Dietrich zdziwiony tém, że nie przychodziłyśmy na obiad. Cezaryna nie czekała na pytania — była w usposobieniu wygadania się i płakała prawdziwemi łzami.