Przejdź do zawartości

Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czność siły z cudowną pięknością wiecznego jej uśmiechu. Wierzchołki gór miały kształt półksiężyców, inne podobne były do dziewiczej piersi, a barbarzyńcy czuli ciążące nad sobą rozkoszne znużenie.
Spendius za cenę swego dromadera kupił sobie niewolnika i cały dzień spoczywał rozciągnięty przed namiotem Mathona. Często zrywał się śniąc, że słyszy świst rzemieni i z uśmiechem przeciągał ręką po bliznach na nogach w miejscu, w którem wrzynały się noszone żelaza, potem znów zasypiał uspokojony.
Matho przywykł do jego towarzystwa i kiedy wychodził, to Spendius szedł za nim, jak liktor z długim mieczem pod pachą lub też wspierał go swoim ramieniem. Jednego wieczora, gdy tak przechodzili ulicą pośród obozu, spostrzegli ludzi okrytych białemi płaszczami, pomiędzy którymi znajdował się Narr-Havas, książę numidyjski. Matho zadrżał.
— Twoja broń — zawołał — muszę cię zabić.
— Jeszcze nie, — rzekł Spendius, wstrzymując go. Narr-Havas tymczasem zbliżył się ku nim i przytknąwszy dwa palce do ust na znak zgody, tłumaczył niewłaściwe swoje uniesienie nieprzytomnością pijanego; potem zaś rozwodził się, prawiąc długo przeciw Kartaginie, nie wydając się jednak wcale z tem, jaki powód sprowadza go do Barbarzyńców.
— Co on zamyśla, czy ich zdradzić czy Rzeczpospolitę — spytał się Spendius sam siebie, a ponieważ rad był zawsze korzystać z jakiegokolwiek zamieszania, więc się też starał wybadać zamiary Narr-Havasa. Młody dowódca numidyjski pozostał między jurgieltnikami. Zdawało się, że pragnie sobie koniecznie zjednać Mathona. Posłał mu podarki z pasionych kóz, złotego proszku i piór strusich. Libijczyk dziwił się tej życzliwości i nie wiedział sam, czy jej może dowierzać, lecz że był opanowany dziwnem a nieprze-