Przejdź do zawartości

Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szczące metalowe blachy, płaszcz czerwony, zsunąwszy się z ramion, odsłaniał jego ręce, dwie długie perły wisiały przy uszach, a gęsta czarna broda opadała mu na piersi. Trirema bująca wśród skał posuwała się koło tamy, a tłum postępując w jej kierunku, wołał:
— Cześć Tobie Źrenico Khamona, ach, ratuj nas, ratuj! Bogacze głosili cię umarłym... Wystrzegaj się ich, Barkasie!
Bohater milczał, jak gdyby szum oceanów i zgiełk bitew pozbawiły go słuchu. Przybywszy do stopni prowadzących na Akropol, podniósł głowę, skrzyżował ręce, zapatrzył się w świątynię Eschmuna potem wzniósł wzrok swój jeszcze aż w niebiosa i po chwili donośnym głosem wydał rozkaz swym majtkom. Trirema w pląsach okrążyła bożyszcze umieszczone na tamie, które posiadać miało własność powstrzymywania burz, dalej w porcie kupieckim zapełnionym nieczystościami, ostrużynami owoców i wiórami drzewa rozepchnęła statki przyczepione do palów zakończonych paszczami krokodyla. Lud zbiegł się tłumnie, niektórzy rzucili się w wodę, lecz galera znajdowała się już w porcie przed bramą najeżoną gwoździami, która podniósłszy się wpuściła statek pod ciemne swe sklepienia.
Port wojenny był całkiem oddalony od miasta; kiedy przybywali ambasadorowie, trzeba ich było prowadzić pomiędzy dwoma murami przez kanał ciągnący się aż do świątyni Khamona. Ta rozległa przestrzeń wody wyglądała jak ogromna czasza, na której wybrzeżach pobudowane były przystanie dla ochrony okrętów. Przed każdą zaś z nich stały dwie kolumny z przytwierdzonemi na kapitelach rogami Ammona, co formowało wokoło długi szereg portyków. W środku na wysepce wznosił się dom suffeta morza; woda