Przejdź do zawartości

Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na końcu dały się widzieć nagromadzone stosy machin wielkich, zwanych karrobalistami, onagrami, katapultami i skorpionami, wiezione zaś były na wozach przez muły i woły.
Stopniowo z posuwaniem się armji, rozpoznać można było starszyznę roznoszącą rozkazy, ścieśniające się szeregi i zapełniające luki. Dygnitarze dowodzący mieli na sobie długie opończe purpurowe, od których Wspaniałe frendzle plątały się przy rzemieniach koturn. Twarze ich pomazane cynobrem wyglądały z pod ogromnych kasków, na wierzchu których były umieszczone bożyszcza. Oprócz tego nosili pancerze z kości słoniowej wysadzane diamentami, i tak podobni byli do słońc błyskających po śpiżowych murach.
Lecz ci Kartagińczycy, improwizowani rycerze, z taką trudnością się posuwali, iż żołnierstwo szydziło z nich, namawiając, aby pierwej pościągali swe wielkie brzuchy, otrzepali złote pudry i poznajomili się z żelazem.
Lecz już oto na długiej pice przed namiotem Spendiusa rozwieszony zajaśniał sztandar z zielonego płótna. Był to sygnał do boju. Armja kartagińska odpowiedziała przeraźliwym odgłosem trąb, cymbałów, piszczałek z oślej kości i bębnów.
Barbarzyńcy przesadzili palisady i znaleźli się o jeden pocisk dzirytu naprost wrogów.
Jeden procarz balearski postąpił naprzód, zarzucił rzemień na wielką glinianą kulę, zakręcił nią w ręku — i wnet jeden słoniowy puklerz roztrzaskał się w kawałki. Dwie armje uderzyły na siebie.
Lecz w tym chaosie Grecy końcami lanc kłuli konie w nozdrza, a te przewracały się z żołnierzami. Niewolnicy, których obowiązkiem było rzucać kamienie, mieli je za wielkie, tak że spadały tuż przy nich. Piechota punicka, nacierając ostrzem długich mie-