Przejdź do zawartości

Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Łąka zaczynała się zaludniać. Gosposie potrącały się wielkimi parasolami, koszami i dziećmi. Nieraz trzeba było usuwać się przed długim szeregiem wieśniaczek, folwarcznych drzewek w niebieskich pończochach, grubych trzewikach, srebrnych na palcach pierścionkach, od których czuć było oborę i mleczywo. Szły trzymając się za ręce, przez co zajmowały całą szerokość łąki, od linii osiczyny do namiotu biesiadnego. Była to właśnie chwila egzaminu, rolnicy jeden po drugim wchodzili w obręb hippodromu zamkniętego długim sznurem na palikach opartym.
Znajdowały się tam zwierzęta, nosami zwrócone do sznura. Ociężałe wieprze ryje zagłębiały w ziemię; cielęta ryczały, owce beczały, krowy się wyciągały na trawie i przeżuwając powoli zmrużały ciężkie powieki przed komarami, które wokoło nich brzęczały. Stajenni z obnażonemi ramionami trzymali na uzdach wspinające się ogiery, które rżały, zwracając rozdęte nozdrza w stronę gdzie stały klacze. Te ostatnie zachowywały się spokojnie, podczas gdy źrebięta ich obok spoczywały, lub od czasu do czasu ssać je przychodziły; a po nad tą całą falą ciał nagromadzonych, wznosiła się miejscami, tu biała grzywa