Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/511

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ dajcie sobie powiedzieć, że tu nikt dziecka nie przyniósł, i nie ma go tu ukrytego — co sobie myślicie? nieprzyjaźnie odpowiedziała garderobiana.
— Kłamstwo — chcę odebrać moje dziecko! jeszcze raz z największą rozpaczą zabrzmiał głos Małgorzaty.
Von Schlewe stanął na chwilę — zdało mu się, że zna ten głos.
— Chodź, chodź baronie! rzekła Bella, prędko śpiesząc ku wyjściu.
— Już muszę zamykać. Dajcież się uspokoić — tutaj nie ma żadnego dziecka!
— To ona! szepnął von Schlewe poznając Małgorzatę, i przez chwilę wahając się co ma czynić.
Nieszczęśliwa matka nie zważała na niego, ale pełna rozpaczy i trwogi wyciągając ręce zwróciła się do Belli.
— Pomóż mi pani — zlituj się! wołała Małgorzata klękając przed artystką.
Walter przystąpił chcąc ją podnieść — nie podobało mu się, że biedna tak żebrała o to, o co się dopominać mogła — chciał wezwać dla niéj pomocy sądowéj, nie wiedząc, że Małgorzacie należało obawiać się urzędników.
— Czego szuka ta nieszczęśliwa? spytała Bella.
Garderobiana skinęła, aby odeszła razem z baronem, chcąc niby powiedzieć: ja już tu sama ten interes załatwię, albo — to szalona.
— Macie przy sobie opiekuna! powiedziała artystka do Małgorzaty, wskazując Waltera — chodź, baronie!
— O, mój Boże! krzyczała zrozpaczona, kryjąc twarz W obu dłoniach: czyliż nie ma nikogo ktoby mi dopomógł? nikogo ktoby się zlitował nad matką szukającą dziecięcia?
— Ona zapewne waryatka? poszepnęła stara do Waltera, wskazując z boku Małgorzatę.
Von Schlewe, pomimo że go Bella z sobą uprowadziła, jeszcze raz spojrzał na córkę Eberharda, którą nad wszystko pragnął mieć w swojéj mocy — ale nie była to