Przejdź do zawartości

Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bronny, dziecię mię może obalić. Któż z was pierwszy swego kapitana w nieszczęściu opuści?
Roller w dzikiem poruszeniu. Choćby i piekło same dziewięć nas razy okrążyło! Dobywa pałasza. Kto nie pies, kapitana pójdzie wybawić!
Szwajcer rozdziera pardon i ciska jego kawałki na twarz księdza. W lufkach naszych pardon. Precz, łajdaku! Powiedz senatowi, który cię przysłał, żeś w bandzie Moora ani jednego zdrajcy nie spotkał. Wybawcie, wybawcie kapitana!
Wszyscy. Wybawcie, wybawcie kapitana!
Karol zrywając się radośnie. Teraz wolni jesteśmy! Towarzysze, w tej pięści czuję całą armię. Śmierć albo wolność! Przynajmniej żadnego żywcem nie pojmą! Trąby brzmią do ataku, wrzask i zamięszanie, rozbójnicy z nagiemi szpadami idą do boju.




AKT TRZECI.

SCENA PIERWSZA.
Amalia w ogrodzie śpiewa przy lutni.

Jak anioł, szczęściem upojon Walhali,
Któryż w piękności zrównał mu młodzieniec?
Oko łagodne, jak gdy w modrej fali
Słońce majowe odbije swój wieniec.

Uścisk szalone zachwycenie wlewał,
Serca ognistym uderzały tańcem;