Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bujesz. Nie w mocy mojej zapewne przywrócić ubiegłą przeszłość. — Zniszczone na wieki, co się raz zniszczyło — com rozwalił, nigdy nie powstanie. Ale został mi sposób, którym obrażone prawa przebłagam i naprawię porządek znieważony. — Jemu potrzeba ofiary — ofiary coby nienaruszoność jego majestatu w obliczu całej ludzkości rozwinęła — tą ofiarą ja będę. Ja sam za znieważony porządek umierać muszę.
Rozbójnicy. Odbierzcie mu szpadę — chce się zabić.
Karol. Szaleńcy, na wieczną ślepotę skazani! Myślicie, że grzechy śmiertelne śmiertelnym grzechem się zgładzą? Myślicie, że harmonia świata zyska na tym bezbożnym rozdźwięku? Ciska z pogardą broń pod ich nogi. Żywcem mię dostaną. Idę i sam się oddam w ręce sprawiedliwości.
Rozbójnicy. Okujcie go! Rozum stracił.
Karol. Nie dlatego iżbym myślał, że ta sprawiedliwość nie dosięgnie mnie, skoro wyższa wola rozrządzi — ale mogłaby mnie we śnie zejść niespodzianie, albo w ucieczce doścignąć, albo siłą i zbrojnymi pochwycić — a wtenczas i tej zasługi byłbym pozbawiony, żem za nią umarł dobrowolnie. Pocóż jak złodziej mam dłużej ukrywać życie swoje, kiedy sąd stróżów niebieskich dawno już odjął mi to życie?
Rozbójnicy. Puszczajcie, niech idzie! — Chce