Przejdź do zawartości

Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu skórę zadraśnie albo włos zakrzywi. Całego mieć muszę — a jeźli mi całego i żywego przywiedziesz, milion dostaniesz nagrody, który ja z niebezpieczeństwem życia królowi ukradnę, a ty wyjdziesz jak wiatr wolny. Zrozumiałeś mię? — śpiesz się!
Szwajcer. Dość, kapitanie — oto ręka moja; albo nas dwóch obaczysz, albo ani jednego. Aniołowie niszczyciele, chodźcie za mną! Oddala się z oddziałem.
Karol. Reszta rozprószcie się po lesie — ja tu zostanę.




AKT PIĄTY.

Widok na wiele pokojów. Noc ciemna.
SCENA PIERWSZA.

Daniel z latarnią i tłumoczkiem podróżnym. Bywaj mi zdrowy, domu rodzinny — użyłem tu i dobra i szczęścia, gdy jeszcze żył pan nieboszczyk. Kilka łez na kości twoje, ty dawno już strupieszały — to ci się należy od sługi starego. Ten dom przytułkiem był dla sierót, przystanią dla rozbitków — syn go przemienił na norę zbójecką. Bywaj mi zdrowa, dobra podłogo — ileż cię razy stary Daniel zamiatał — i ty, mój kominku, bądź zdrów, Daniel z ciężkim żalem cię żegna. —