Przejdź do zawartości

Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Co to znaczy? Jak widzę, jeszcze dłużej chcesz tu pozostać.
Karol. Żwawo! Siodłaj konie! Przed zachodem słońca musimy przejść przez granicę.
Kosiński. Żartujesz.
Karol. Prędzej, prędzej! Nie baw się długo: rzuć wszystko i staraj się, żeby cię żadne oko nie postrzegło. Kosiński odchodzi.
Karol sam. Uciekam z tych murów. Najmniejsza odwłoka mogłaby mnie w wściekłość wprowadzić, a on jest synem mojego ojca. Bracie, bracie! Zrobiłeś mię najnędzniejszym na ziemi — jam cię nigdy nie obraził; to nie po bratersku. Zbieraj owoce złości swojej w spokoju; obecność moja życia ci dłużej zatruwać nie będzie, — ale, przez Boga! to nie był czyn braterski — niech go ciemność zagasi na wieki i śmierć niech na świat nie dobywa.
Kosiński zjawia się znowu. Konie posiodłane; możesz wsiadać, skoro się podoba.
Karol. Natrętniku, natrętniku, po co tak śpiesznie? Czy już więcej nie mam jej obaczyć?
Kosiński. Zaraz odkiełznam, jeżeli zażądasz. Kazałeś mi śpieszyć się na łeb na szyję.
Karol. Jeszcze raz — pożegnam tylko. Muszę truciznę tej szczęśliwości do dna wysączyć — a potem... Czekaj, Kosiński, dziesięć minut tylko, tam za dziedzińcem zamkowym — ztamtąd popędzim.