Przejdź do zawartości

Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lisę może sprzedać. Przyślij go do mego kantoru, ułatwię mu tę manipulacyę.
Tak się téż i stało, dzięki praktycznym radom, litościwego, jak mi się zdawało, bankiera. Chory otrzymawszy sumę pięć tysięcy funt. szt. zrobił natychmiast przekaz na imię swéj żony, dla siebie zostawiając tylko mały dożywotni procent. Tém niemniéj zachował miejsce komparsa w teatrze.
Wyjeżdżałem i przez trzy miesiące nie widziałem się z przyjacielem moim doktorem.
Gdym go spotkał, spytałem o pacyenta z anewryzmem.
Zachmurzył się.
— Sam nie wiem doprawdy — rzekł — jak to uważać, za szczęście, czy za nieszczęście. Widziałeś kiedy jego żonę?
— Nigdy.
— Znacznie od niego młodsza, przystojna, biała, różowa, pulchna. Wiesz zapewne, że na jéj imię zrobił przekaz, mogłaby poczekać i czekałaby niedługo... cóż, pilno babie było i onegdaj czmychnęła z gachem, zabierając pieniądze i dzieci.
— I to go dobiło.
— Nie, to jest niezupełnie. Wesoły był u mnie — rzekł doktór przeglądając listę swych pacyentów.
— Pozostaje na uprzedniem miejscu — ciągnął — a! o czémże mówiliśmy?... Wszak w tę samę dążymy stronę? Siadaj... podwiozę cię... Aha! pamiętasz „Zburzenie Kartaginy"? Zauważyłeś może tę baletnicę w różowéj sukni? Nie. Otóż wystaw sobie... jest to wprawdzie mój tylko domysł... ot, zdaje mi się, że się do niéj przywiązał.
— Żartujesz, doktorze!
— Ba! „Na ziemi i niebie są rzeczy o których się mędrcom nie śniło." Może się mylę, lecz słuchaj. Onegdaj kobieta ta przychodzi do mnie, zapytuje o stan jego zdrowia. Opowiadam prawdę, aż tu zemdlała w najlepsze, zbladła jak chusta i słania się. Zaledwie ją ocuciłem. Naturalnie tłómaczyła się gorącem, zmęczeniem i tém podobnie. Znam to! Zapisałem jéj krople. O czém-że mówiliśmy? Aha! wiem już. Otóż gdybym był powieściopisarzem...
— Lecz cóż z jego zdrowiem?
— Dni jego policzone. Widziałem go wczoraj. Arterya nabrała ot tak, lada chwila pęknie. Wysiadasz? Do widzenia.
Żaden, szanujący siebie, jakotéż tkliwych i moralnych czytelników, pisarz, nie byłby się interesował tym człowiekiem po tém, com z ust doktora usłyszał. Starałem się téż zapomniéć o nim, zwracając się do zdrowszych źródeł natchnienia, gdzie zło i dobro, grzech i cnota mają zgóry określone granice, w znaczeniu moralności spo-