Przejdź do zawartości

Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

piękna poetka posłała mu na powitanie czarowny uśmiech, podkreślony powłóczystém aksamitnych źrenic spojrzeniem.
Pułkownik odchrząknął, wyprostował się, wzdął piersi, przystąpił do niéj.
— Klatka pusta — rozpoczął konfidencyonalnie — Thetherick wyjechał do Dutch Flat, w domu pozostał tylko Chińczyk ogrodnik.
— Uspokój się pani — ciągnął, wydymając tak klatkę piersiową, że o mało nie pękły guziki szczelnie zapiętego surduta — uspokój się pani, wszak czuwam nad tobą, możesz bezpiecznie zabrać stąd należące do ciebie rzeczy.
— Tyle, tak bezinteresownéj przyjaźni — zcicha ozwała się mistres Thetherick — i to w społeczeństwie tak grubém, wyrachowaném, wystudzoném... Wielką jest pociechą spotkać serce szlachetne, do poświęceń zdolne...
Rzekłszy to spuściła oczy, nie prędzéj wszelako, aż się przekonała, że spojrzenia jéj wywarły pożądane wrażenie.
— Istotnie, zapewne, bezwątpienia... hm... tego... — bełkotał pułkownik niespokojnie oglądając się na wszystkie strony. Przekonawszy się dopiéro, że ulica pustą była, jął w wymownych słowach upewniać piękną panią, jako to serce właśnie stanowiło udręczenie jego życia. Wiele, wiele kobiet i to najpiękniejszych, ubiegało się za nim, lecz on... on serca szukał, a teraz, gdy dwie dusze gardzące chłodem powszedniego życia, konwenansów obłudą... gdy dusze dwie spotkały się i zlały w poetyczném natchnieniu, wówczas... hm... tego... jak tam...
Tu płynna zrazu, choć przyciszona wymowa pułkownika, stała się najzupełniéj niewyraźną. Mistres Thetherick oswojoną snać być musiała z podobnemi zawikłaniami i wiedziała zapewne, czém się w podobnych razach posiłkuje szwankująca retoryka, tém niemniéj nic nie zaćmiło marmurowéj białości jéj lica.
Dom, do którego zmierzali, stał na uboczu, otoczony drzewami, cichy, świeży. W głębi ogrodu Chińczyk kopał ziemię, zresztą nikogo nigdzie. Pułkownik prawdę mówił; klatka była pustą. Mistres Thetherick u wnijścia wyciągnęła rękę do swego towarzysza mówiąc:
— Przyjdź pan po mnie za parę godzin.
Pułkownik podaną sobie rękę uścisnął z zapałem, a mistres Thetherick drzwi otworzyła, chwilkę przystanęła w sieni, nasłuchując, czy kto czasem nie nadchodzi, poczém szybko wbiegła na schody wiodące do pokoju, który w domu tym poprzednio zajmowała.
Wszystko tam zastała, jak była zostawiła. Na stole stało jeszcze otwarte pudełko, z którego odchodząc wyjęła kapelusz; na