Przejdź do zawartości

Strona:PL Feval - Garbus.djvu/694

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

życzliwie. Gonzaga zamiast ponieść ją do ust, jak to czynili inni dworacy, uścisnął ją lekko i siadł przy łóżku nie czekając na pozwolenie. Regent miał oczy na poły zamknięte; ale Gonzaga widział doskonale, że mu się przypatruje z uwagą.
— Cóż, Filipie, — zaczął regent dobrodusznie. — Jak to się wszystko wykrywa!
W Gonzadze zamarło serce, ale nie dał nic po sobie poznać.
— Byłeś tak nieszczęśliwy, a myśmy o tem nic nie wiedzieli — ciągnął regent. — Wiesz, że to brak zaufania z twej strony.
— To brak odwagi, ekscelencyo — wyszeptał Gonzaga.
— Rozumiem cię. Nie chciałaś odkrywać bolesnych ran w łonie twojej rodziny. Księżna jest, można rzec, obałamuconą.
— Wasza królewska wysokość sama wie, jak straszną bronią jest potwarz.
Regent uniósł się na łokciu i zaczął patrzyć prosto w oczy swego starego przyjaciela. Jakaś chmura przemknęła po zoranem przedwczesnemi zmarszczkami czole.
— Rzucano potwarz na mój honor — rzekł. — na moją uczciwość na wszystko, co jest najdroższe człowiekowi; ale nie rozumiem, dlaczego ty Filipie, przypominasz mi o tem, o czem wszyscy moi przyjaciele starają się, abym zapomniał?
— Ekscelencja — odpowiedział Gonzaga, ze smutkiem opuszczając głowę na piersi — proszę mi łaskawie przebaczyć. Cierpienie jest samolubne; myślałem w tej chwili tylko o so-