Przejdź do zawartości

Strona:PL Feval - Garbus.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

końcach szpad; a ja im wydarłem prawie z ust smaczny kęsek, z przeproszeniem. No, trąćmy się!
Zadźwięczały cynowe kubki.
Ostatnie zręczne słowa Kokardasa połechtały mile próżność profosów i ułagodziły złe humory, a panowie wolontaryusze woleli je puścić mimo uszu. Niech tam!
Podczas kiedy usługująca dziewczyna prawie zapomniana już przez Paspoala, poszła po świeże wino do piwnicy, poprzenoszono stoły i stołki na dziedziniec, bo w izbie zrobiło się zbyt ciasno.
Wkrótce cała kompania wesoło i wygodnie zasiadła przy stolikach.
— Mówmy trochę o Lagarderze — zaczął Kokardas. — Czy wiecie, że to jednak ja sam dałem mu pierwszą lekcyę fechtunku? Nie miał jeszcze lat szesnastu, a jakie świetne obietnice na przyszłość!
— A teraz nie ma jeszcze lat ośmnastu — rzekł Karig — a Bóg widzi, że ich nie zawiódł.
Mimowoli wszyscy profosi zaczęli coraz więcej interesować się bohaterem, którego mieli dziś od rana pełne uszy. Słuchali z zajęciem, ale już żaden z nich nie chciałby znaleźć się naprzeciw owego Lagardera, chyba, że przy stole.
— A co, prawda? Nie zawiódł? — ciągnął z przejęciem Kokardas. — Siarczyste! On zawsze taki piękny! Zawsze taki odważny i dzielny, jak lew.