Strona:PL Feval - Garbus.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oblizał się łakomie przy tych słowach.
— To będzie pięknie! — zawołał. — Och, gdybym ja tam mógł być, tobym dopiero używał!
— Idź, pomóż babci, Janku — rzekła Aurora.
— Biedna panienka, — pomyślał, wychodząc — ona umiera z ochoty do tańca!
Rozmarzona główka Aurory opadła bezwładnie na splecione rączki. Nie myślała wcale o balu, ani o tańcu.
— Zawołać go? — mówiła sobie. — Po co go wołać? Niema go tam, jestem pewna. Każdego dnia spóźnia się coraz więcej. Boję się — dodała ze drżeniem. Boję się gdy o tem myślę. Tajemnica ta mnie przeraża. Zabrania mi wychodzić patrzyć, nie pozwala nikogo przyjmować. Ukrywa swoje nazwisko, też swe postępowanie. Wszystko do dobrze rozumiem, to dawne niebezpieczeństwo znowu powróciło, to groźba wieczna nad nami, głucha wojna ze zbrodniarzami.
— Kto są ci zbrodniarze? — zapytywała się po chwili. — Oni są potężni, dowiedli tego, a właściwie moi nieubłagani wrogowie. Dlaczego, że mnie broni, chcą odebrać mu życie! A on nic nie mówi — zawołała. — Nigdy nic! Jakgdyby moje serce nie odgadywało wszystkiego, jakgdyby można było zamknąć kochające oczy!... Przychodzi, przyjmuje moje pocałunki siada, stara się uśmiechać. Nie wie, że dusza jego jest przedemną otwarta, że jednym spojrzeniem umiem wyczytać w jego oczach: try-