Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którą postawił na stole, oznajmując zarazem gościa.
— Pan Bronisław Granicz.
Walentyna Kalińska podniosła się z fotelu.
— Prosić!
W głosie jej dźwięczała radość.
Była wysoką i zanadto szczupłą, ale przez to właśnie bardzo delikatną. Od ciemnej sukni odbijała twarz biała, z koralowemi ustami i okrywającą głowę chmurą czarnych włosów. Podniosła się z fotelu z chrzęstem jedwabnej sukni. Ruchem pomimowolnym i z ręką o poręcz sprzętu opartą, z kibicią nieco ku drzwiom wygiętą, miała postawę, wyrażającą poryw, który rzuca naprzód i nieśmiałość, która do miejsca przykuwa. Wystąpiły w tej postawie dwa sprzeczne rysy tej natury: porywczość i wstydliwość.
Czekała.
Po krótkiej chwili drzwi otworzyły się; mężczyzna niewysoki, niezbyt młody ani piękny, wytwornie ubrany, szybko przeszedł pokój, i ręka jej uczuła uściśnienie dłoni męskiej, krótkie, silne, sprawiające wrażenie iskier, które wytryskują ze zbiornika wewnętrznego ciepła.
Uściśnienia rąk bywają różne: oschłe, ślizkie, pospolite, przyzwoite, natrętne, brutalne; w tem drgało jakby echo, idące od silnego uderzenia serca.
Nie był pięknym, ani już bardzo młodym,