Przejdź do zawartości

Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podejmie się sądu nad wami? Jak myślicie panowie?“ zwrócił się nagle do trzech mężczyzn, siedzących za stołem.
Manfred skinął potakująco głową.
„Uważam, że byłoby tak najlepiej“, rzekł ze spokojem.
Zamaskowany podniósł się z miejsca i podszedł do więźniów.
„Właśnie dlatego, że jesteście tacy, jacy jesteście“, rzekł, „postanowione zostało, że musicie umrzeć. Wyrok ten ogłaszam wam poza prawem. Śmierć, którą planowaliście dla innych, spotka was, broń którą wymierzyliście w kierunku innych, was dosięgnie“.
Twarz Manuela poszarzała, a wargi stały [się] zupełnie sine.
„Senor, na miłość Boską, na świętą Wrginję, nie w ten sposób“, błagał. „Dajcie nam możność ubłagać Jego Wysokość: on na pewno nas ułaskawi“.
Jeden zręczny ruch ręki i z twarzy wysokiego mężczyzny opadła maska.
Manuel spojrzał, oczy jego otwarły się szerzej z wyrazem zgrozy. Rzucił wzrokiem na trzech mężczyzn, siedzących za stołem i z głośnym jękiem upadł na podłogę.
Wąską drożyną od strony miasta posuwała się mała karawana, na czele której jechał staroświecki powóz.
Mężczyźni, posuwający się dróżką, wyprzedzili o osiem godzin wyruszenie z miasta kobiety.