Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/374

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XVIII.

Miara była przepełnioną.
Przywołałem służącego. Kazałem upakować w małą walizkę nieco rzeczy nieodzownych do spiesznej podróży. Spojrzałem raz ostatni na mój posąg, który zdawał się mówić: „Jedź i powracaj, czekam ciebie” i wyruszyłem do Francji, niepewny sam jeszcze co pocznę, ale bezwiednie czując, że nadchodzi stanowczy przełom w moim życiu.
Nie przemówiłem i jednej sylaby przez cały czas podróży, cztery dni i cztery noce. Dla otaczających musiałem mieć pozór automata. Jadłem i spałem tyle tylko, ile koniecznie potrzeba dla podtrzymania ciała. Określonych myśli nie miałem wcale. Dążyłem prosto przed siebie, ulegając niewytłumaczonemu popędowi, pełen wewnętrznego przeświadczenia, że każdy krok naprzód wiedzie mię do tego czegoś, czego w żaden sposób uniknąć już nie mogę. Jakub Clèment musiał podróżować w taki właśnie sposób, dążąc z Rethel do Paryża.
O szóstej rano stanąłem na miejscu. Poszedłem się orzeźwić kąpielą, zmieniłem ubranie, rzeczy zostawiłem w hotel de Paris, przy ulicy Richelieu, i udałem się do Konstantego.