Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Sprawa Clemenceau T1-3.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bawy, i rozstawać, się z kochanymi, którym tymczasem wypadek jakiś przytrafić się może, o czem nawet przeczucie wyraźnie nas ostrzega. Ale się przyrzekło. Czyż jaki traf szczęśliwy nie przyjdzie z pomocą? Co tu począć? Nie dotrzymać słowa, wykręcić się jakoś, skłamać! Niezręczne to i nie ak pewne. Chciałoby się zasłabnąć na prawdą, doznać jakiego choćby lekkiego stłuczenia, mogącego posłużyć za powód do wycofania się z honorem. Ach, czemuż się nie przewidziało teraźniejszego usposobienia? Dziś dałoby się chętnie znaczną kwotę, byle nie być wprowadzonym w taki kłopot. Na domiar złego, w wyobraźni staje jasno postać iczącego na nas gospodarza, rozporządzającego zawczasu naszą osobą, twierdzącego: „Będziemy mieli pana takiego a takiego, tęgiego chłopca”, lub mówiącego: „Gdybym nie zaprosił był tego, mógłbym tamtego zaprosić, co byłoby nierównie weselszem.“ Czas upływa. Im dłużej ociągamy się z wycofaniem danego słowa, tem niegrzeczniej się znajdziemy; ale za to, im późniejsze, tem prawdopodobniejsze będzie tłómaczenie, i rzecz już odmienić się nie da. Nakoniec, w ostatniej chwili, w wigilię dnia prawie ze wstydem i niekłamaną zgryzotą, chwyta się za pióro do ręki i pisze bilecik, że z żalem największym jest się zmuszonym odmówić przyjemności uczestniczenia w zabawie, obiecującej tyle chwil wesołych, ale niezależne okoliczności, i t. d. i t. d. Niezawadziłoby dodać, że ktoś nagle zasłabł