Przejdź do zawartości

Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wieniem, uśmiech życzliwej dobroduszności nie opuścił ani na chwilę ust pana Polart.
— Otóż tak, kochany wicehrabio, — rzekł swobodnie, — pozwoliłem ci w całej długości rozwinąć twą wstęgę, jakkolwiek od pierwszych słów zaraz widziałem, że mię nie zrozumiałeś, ani trochę. Alboż jestem waryatem i co większa jeszcze, złośliwym waryatem, ażeby domagać się od ciebie niepodobieństwa? A, mój Boże, któż to myśli cię gubić, albo choćby grozić? Na miłość boską, kochany wicehrabio, niedopatrujże w tej mojej prośbie nic innego nad to, co w niej jest rzeczywiście. Zakochany jestem w twej siostrze. Nic to złego, a zresztą to nie moja wina. Jej piękne oczy jedynie tu są winne, chciałbym ją zaślubić. Proszę pana, żebyś się pan podjął pośrednictwa w tej sprawie i ofiaruję panu, jeżeli ci się to uda, premię okrągłą stu piędziesięciu tysięcy franków. Otóż co chciałem powiedzieć i nic innego. Jeśli się panu nie uda, rzeczy się ani trochę nie zmienią, tylko będziesz pan musiał zapłacić piędziesiąt tysięcy talarów za wiadome panu papiery. Zrozumiałeśże pan na ten raz tak, ażeby żadne nowe nieporozumienie nie miało między nami miejsca?
— Tak, — odpowiedział Gontran.
— A więc zgoda?
— Czy niedałeś mi pan trzy dni czasu do namysłu.
— Bez wątpienia.
— A więc korzystam z tego ustępstwa.
— Do woli kochany wicehrabio. Ja miewam jedno tylko słowo, co przyrzekłem, dotrzymuję. I ta zasada właśnie czyni wszelkie układy zemną tak łatwemi i przyjemnemi. Zastanawiajże się pan, skoro jak się zdaje, potrzebujesz pan się zastanawiać.... A propos, — dodał pan Polart, tonem całkowicie różnym od tego, którym przemawiał dotychczas, — czy spędzimy razem resztę dnia?...
— Nie, poproszę o pozwolenie opuszczenia pana.
— Powracasz pan do zamku Presles?
— Tak zamierzam.
— Czy zechcesz pan podjąć się oddania odemnie swoim siostrom małego upominku?...
— Cóź to takiego?
— O mniej niż nie, drobnostka bez wartości.... Ot to....
Pan Polart otworzył małe pudełko skórzane, w którym na podkładzie z granatowego aksamitu połyskiwały dwa pierścionki przyozdobione pojedyńczymi wspaniałymi brylantami wielkiej wartości.
— Nie mogę podjąć się zabierania tych klejnotów, — — odpowiedział Gontran.
— Ba! dlaczegóżto?
— Bo pewien jestem odmowy.
— Dajże pan pokój!... Nigdym jeszcze niewidział kobiety, odmawiającej przyjęcia brylantów ilekroć je ofiarowałem!...
— Boś ich pan nie ofiarował nigdy córkom domu Presles! — zawołał wicehrabia wyniośle.
— Święty Boże!... co za duma! — odrzucił sucho pan Polart. — Zdaje mi się, że z powodu niewinnej galanteryi chcesz mi pan zaimpnować! niech mię dyabli wezmą, kochany wicehrabio, zapominasz....
— To prawda... — przerwał Gontran, spuszczając głowę, — zapominam czasami, że krew moich ojców płynie w żyłach człowieka, który ich bezcześci i który niema już prawa przemawiania dumnie!... Przebacz mi panie baronie, będę się starał pamiętać o tem....
— W każdym razie, — mówił dalej pan Polart, zamykając pudełko i kładąc je do kieszeni, — powtarzam panu, że jeżeli w ciągu trzech dni nie zabierzesz się do działania, ja się zabiorę... i radzę synowi twoich ojców, aby o tem nie zapominał.... Do widzenia, kochany wicehrabio!...
— Do widzenia, panie baronie.
Obaj ci ludzie podali sobie rękę, ale z tym wzajemnym chłodem, którego na ten raz ani jeden, ani drugi nie starał się ukryć; następnie Gontran opuścił pana Polart i hotel Marynarki Królewskiej i udał się na poszukiwanie konia do najęcia, aby wrócić do zamku Presles.
Niebawem też dosiadł starej szkapy, dość nędznie wyglądającej, której pewne nogi i wyjątkową szybkość wychwalał mu berejter.
Gontran zaopatrzył się w szpicrutę i przypiął sobie ogromne ostrogi. Biedne zwierzę gnane ostrogami i szpicrutą, ruszyło z miejsca krokiem dość swobodnym, ale w każdym razie niedostatecznym dla Gontrana, którego podniecenie wzmogło jeszcze świeże powietrze i upał i który w tej chwili chciałby był siedzieć na koniu skrzydlatym legent średniowiecznych... na bajecznym hipografie, o którym opowiada Ariost....