Przejdź do zawartości

Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nigdybym tego nie uczynił — odparł z żywością pan Jeuffroy, — chyba dlatego, abyś wydawała cztery razy więcej, niż potrzeba. Tegoby tylko brakowało! Rozumiesz chyba, że w moim wieku nie zmieniłbym dla ciebie trybu swego życia.
— Ależ mój ojcze, jabym tego nigdy nie żądała — odparła żywo Zuzanna. — Mówiłam ot tak sobie, aby coś powiedzieć, ale nie zastanawiałam się bynajmniej nad swojemi słowami.
Pomięszana i niezadowolona, Zuzanna zjadła kilka migdałów, podczas gdy ciotka, zmartwiona chmurką smutku, jaka pojawiła się na ślicznem czole siostrzenicy, i sądząc, że niezadowolenie dziewczyny wypływało z tego, że zjadła niedobry obiad, przypominała sobie, jakie jeszcze stare przysmaki posiada w swojej szafie, aby niemi osłodzić dolę dziewczęcia.
— Doprawdy, to dziwna rzecz — odezwała się nagle po długiej chwili milczenia Zuzanna, — że Marek nie powinszował mi dotychczas ustnie mego zamąźpójścia.
— Wszak wiesz, że niebyło go w domu, moje drogie dziecię — odpowiedziała panna Konstancya.
— Tak, ale wiem, że już powrócił. Pani de Preymont byłaby mnie uścisnąć, a przecież i on mógł o mnie pamiętać, jako mój krewny.
— Wiesz przecie jaki on jest zajęty — podjęła znowu panna Konstancya. — Buduje szpital dla chorych robotników, szkółkę dla dzieci i nie wiem już co tam więcej. Wszyscy w okolicy tylko o tem mówią... dość, że o nim zawsze mówią,