Przejdź do zawartości

Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zuzannie, tem lepiej; złe należy niszczyć zawsze doszczętnie.
Pani de Preymont nic nie odrzekła, przysunęła się tylko do syna i spojrzała mu w oczy z taką bezgraniczną miłością, jakgdyby bronić go chciała przed najgorszym jego nieprzyjacielem — przed namiętnością, która nim owładnęła.
Burza, która przeszła rano oczyściła powietrze; pogoda była prześliczna, drzewa i krzaki odbijały ciemnymi zarysami na tle nieba oblanego purpurą zachodzących promieni słonecznych. Wietrzyk, który w ciągu dnia muskał powierzchnię rzeki, uspokoił się teraz i tafla wód przedstawiała się prawie nieruchoma, jakby zasypiająca razem ze zmrokiem. Taki spokój i harmonia panowały w całej naturze, że pani de Preymont podniosła wzrok na syna, aby się przekonać czy nie ulega i on wpływowi tego kojącego wrażenia.
Marek zrozumiał jej myśl i rzekł cicho:
— Biedna matko!
— Marku — odrzekła z przejęciem — nie mogę uczynić tego abyś czerpał odwagę w moich przekonaniach, ale bądź mężnym i dobrym.
— Dobrym... a na co się to zdało? — zawołał Marek, lecz w tej chwili pożałował swego uniesienia.
Ujął rękę matki i poniósł ją do ust ze czcią, gdyż umiał ocenić jej moralną wyższość. Jemu namiętność i boleść odbierała zwykle siły, gdy tymczasem matka nie upadała nigdy pod ciężarem cierpienia.