Przejdź do zawartości

Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
267
KOSMOPOLIS.

obserwacji Dorsenne’a, miała zrobić i zrobiła dwóch straszliwych mandataryuszów zemsty Gorskiego. Z jakąż powagą i pożądliwością przyjęli tę misyę i już o godzinie dziewiątej rano zjawili się, by rozmówić się ze świadkami przeciwnej strony! Jednem słowem o godzinie wpół do pierwszej pojedynek był ułożony we wszystkich, najdrobniejszych szczegółach. Energia, jaką rozwinął Montfanon w rozmowie trwającej trzy śmiertelne godziny, zdołała zaledwie złagodzić nieco warunki; miano strzelać czterokrotnie o dwadzieścia pięć kroków na komendę. Spotkanie się naznaczono na dzień następny rano, w ogrodzie, jaki Cibo posiadał wraz z sąsiednią oberżą w Kampanii rzymskiej, nieopodal od klasycznego grobowca Cecyliusza Metelli. Dla wyjednania tego dystansu i broni nieużywanej, musiał margrabia użyć uroku, jakim się nagle okrył w oczach sekundantów Gorskiego, wymawiając imię legendarne na prowincyi i obczyźnie, Gramonta-Caderousse. Sic transit gloria mundi! Po ukończeniu tej narady, dzielny ten człowiek miał łzy w oczach.
— I to moja wina — narzekał — i to moja wina. Z Hafnerem bylibyśmy spisali śliczny protokół i basta. Sam nam przecież to ofiarował... Dzielny Chapron! To ja go wsadziłem w to błoto. Nie opuszczę go teraz i w moim wieku muszę być świadkiem pojedynku!... Czy zauważyłeś, jak ci dwaj bracia marmurki zmiękli, gdym im powiedział o owym pojedynku z tym biedakiem Ca-