Strona:PL Bourget - Kosmopolis.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
263
KOSMOPOLIS.

niezadowolony z siebie, nie jestem zadowolony ze wszystkiego...
Tyle w jego głosie było dobroduszności, tyle widocznego zmartwienia, że nie panował nad sobą w okolicznościach tak poważnych, iż Dorsenne uścisnął mu rękę, zamiast robienia mu wyrzutów i rzekł:
— Do jutra... wszystko to uporządkujemy, to jest tylko odłożone...
— Mówisz tak, żeby mnie pocieszyć — odrzekł margrabia — ale ja to doskonale rozumiem, że rzeczy poszły źle, bardzo źle... I moja to wina! Teraz już może nie da się innej przysługi zrobić dzielnemu Chapronowi, jak chyba urządzić pojedynek na warunkach niezbyt niebezpiecznych... Do kroćset, mój gniew nie był na miejscu!... ale dlaczego ten Gorski wybrał sobie takiego świadka? To jest nie do pojęcia!... Czy uważałeś, jak on wymawiał ten wyraz gentleman, który dla niego znaczy tyle, co kraść, zdradzać, mordować. Ale miej pięknie zaprzężone powozy, dom wykwintny, doskonałe obiady i służbę, to wszystko będzie dobrze... Nie! to wszystko za dużo mnie kosztuje!... Tak! tak! źle jest i do tego w tym wieku! Boże mój, jak to trudno staremu umrzeć!
Wyrzekł to głosem tak cichym, że Dorsenne tego wcale nie słyszał.