Strona:PL Alfred de Musset - Poezye (tłum. Londyński).pdf/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie wiem, czy to, co bogów rozkosze stanowi,
Może być w równéj mierze dane człowiekowi;
Lecz gdybym swego wroga mógł udręczyć karą,
Niechby takiéj miłości był właśnie ofiarą,
Niechby w osamotnieniu, z spokoju wyzuty,
Czuł w swém sercu przy zgonie jéj sztylet zatruty!
W tak okrutnéj pogardzie, wiecież, co ból znaczy?
Wiecież ile trza cierpiéć, by stłumić wybuchy,
Byle ocean trwogi, żalu i rozpaczy
Pomieścić w głębi czaszki na kosteczce kruchéj?

Mógłżeby nierozsądny żądać zmiłowania?
Wszak kto gardzi, już przez to zapomnieniem darzy,
A wreszcie, czyż i duma nie stoi na straży?
Ta duma, co przed wzrokiem swe czoło zasłania,
Krwią zbroczone, jak Cezar, który, w drżącéj dłoni
Trzymając fałdy płaszcza, od ciosu się broni.

....................

A na tych mórz spokojnych obumarłéj fali
Nieopatrzny Oktawiusz swywolą się chwali
I swe oczy, co nigdy nie płaczą, zamyka,
Lub wznosi je, niebieskie, piękne, w takt walczyka.
Jest to młode pacholę, ledwie żyć zaczyna,
I dotychczas go sobie świat nie przypomina:
Mówią, że dnia pewnego, gdy w gondoli płynął,
Najbezwiedniéj pod okna Maryetki zawinął.
Już o zmierzchu staruszka zachodzi mu drogę
I mówi głosem smutnym, zwiastującym trwogę:
„Marya po raz ostatni pragnie widziéć pana.”
Na te słowa Oktawiusz odkrywa swe czoło,
I wybucha radością szalenie wesołą.
„Maryetka już umiera? Maryetka kochana?“
Rzecze. — „Tak, lekarz wątpi, czy dotrwa do rana.”