Przejdź do zawartości

Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

biony, schwytany nietylko na gorącym uczynku grzechu przeciw czystości, ale co więcej, na zbrodni zdrady oczywistej, paktowania z wrogami Kościoła! W nadziei skandalu, w nadziei pozbycia się tyrana całej dyecezyi, szpiegowano go, śledzono, następowano mu na pięty. Ale nie odkryto żadnej poszlaki. Nie wyśledzono nigdzie śladu stóp kobiety, nie znaleziono nigdzie wątku żadnej intrygi. Ksiądz Juliusz szedł spiesznie, to prawda, szedł, jakby miał cel jakiś, stąpał nerwowo, zapamiętale... ale na tem też kończyło się wszystko. Czasem zdeptana była trawa w miejscach, kędy przechodził, ale na niej odciśnięte były jeno wielkie ślady jego podkutych trzewików, którymi stąpał zwykle twardo, aż iskry z kamieni leciały. Niepowodzenie zasmuciło śledzących, lecz musiano wreszcie zgodzić się, że te przechadzki nocne były nowym rodzajem dziwnych, a rozlicznych fantazyj tego nieobliczalnego człowieka.
I tego wieczora jak zazwyczaj, ksiądz Juliusz udał się w pole przez górną część miasta i uszedłszy ze dwa kilometry porzucił bity gościniec i zwrócił się na ścieżynę, wijącą się w górę poprzez pola i łąki ku lasom Blanche-Lande czerniejących przed nim na tle czerwonej łuny zachodu. Nadchodziła noc przesiąkła woniami, cudna, zaróżowiona jeszcze poblaskiem dziennym kładącym się po polach, drodze, każdym załomie ziemi, a cienie w mgły różowe spowite, cicho, powoli