Przejdź do zawartości

Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stryj pomiędzy dwoma zachłyśnięciami odparł:
— Dobrze... dobrze... przyjdź... i twoja żona niech też przyjdzie... Dusi mnie!
Nazajutrz matka i ojciec przyszli do »Kapucynów«. Zastali stryja w łóżku w ataku gorączki. Chciał wstać rano o zwyczajnej godzinie, ale omdlał i dostał wymiotów, poczem osłabły, złamany, drżący na całem ciele, położył się napo wrót. Ojciec zbadał go, opukał z największą starannością i wobec grozy sytuacyi nie mógł ukryć zmieszania.
— To nic — odparł — ale gdybyś się nie pogniewał, zawezwałbym drugiego lekarza na konsylium!... Wiesz, że ze mnie stary partacz... a zresztą człowiek nigdy nie zdaje sobie z tych rzeczy dokładnie sprawy, gdy idzie o kogoś z rodzin
Ale stryj odparł z rezygnacyą:
— Daj pokój... i pocóż to wszystko... Czuję, że wszystko się rwie we mnie... niedługo mi już tu... całem mojem pragnieniem jest, by mnie zostawiono w spokoju, by mi dano umrzeć jak chcę, wedle upodobania. Gdy będę zbyt boleśnie cierpiał, staraj się ulżyć mi, oto wszystko, o co cię proszę...
I z bolesną melancholią dodał:
— Śmierć moja nic nie zaważy... Zawsze smutno patrzyć na walący się stary dom, drzewo,