Przejdź do zawartości

Strona:O Adamie Żeromskim wspomnienie.djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pragnące, żeby umiłowany rybak powrócił z morza, razem ze słowem modlitwy wbijają w drewnianą postać świętego trzy szpilki. Po upływie wieków niewiele już całego miejsca zostało z drewnianego świątka, tyle już szpilek ma na sobie. Rybacy małej wiosczyny Plumanach wysuwają się z przesmyków między skałami na czarnych łodziach, pod wydętemi, czarnemi żaglami, w skórzanych kopicach, płaszczach, nasyconych tranem i grubych butach na połów codzienny. Od nieustannego żeglowania, a wskutek braku ruchów nóg stają się podobni do krabów skalnych. Świszczące wichry niosą ich w odmęty wiecznie wzburzone, pod Siedm wysp — Sept iles, — które widnieją na horyzoncie, połyskując blaskami morskich latarni.
Jakże chciwemi oczyma wypatrywał przygody rybaków na pełnem morzu niedoszły wojownik i marynarz, przyczajony w skałach wybrzeża! Obserwował tajemnicze manewry, gdy łodzie ich szły posłusznie pod wiatr, przedziwnie manewrując żaglami czarnemi, — wszystkie sposoby przybijania do tamy — cale — inżyniera Abakanowicza, zalanej wodą. Towarzyszył czarnym krabom oczyma, gdy przemoczeni do suchej nitki, zgłodniali i zziębnięci biegli na wódkę do szynku na wierzchołku wysokiej skały, do jaskini wszechwładnego „kułaka“, który wszystek połów ryb i raków zabierał za owe ciepłodajne i ożywcze — gouttes.
W głębszym porcie Plumanach, obok tam i śluz, które niegdyś urządził „mr. Abdank“ (Abakanowicz), zużywając do obracania młynów przypływ i odpływ morza, leżała na suszy duża, trzymasztowa łódź, nosząca miano „Dzinia“, od zdrobniałego imienia panny Jadwigi Sienkiewiczówny. Marynarz Jean Marie miał łódź w stałej opiece. On to dokonywał szparowania, zabijania szczelin i zalewania smołą wszelakich otworów w dnie stateczku.
Jean Marie miał pilnego asystenta w osobie małego paryżanina. Po długich korowodach wstępnych, reparacyi masztów i żagli „Dzinia“ zakołysała się na falach rannego przypływu. Majestatycznie nastawiwszy przeciwko wiatrom swój żagiel przedni, czyli Voile de misaine, i dając wydąć trójkątny boczny — foc, — wyruszyła w wąską, skalną szyję i stanęła u tamy. Obowiązki mousse’a, chłopca okrętowego, pełnił pod rozkazami „kapitana“ Jean Marie, uszczęśliwiony licealista. Zbiegał do dolnej kajuty, ciągnął i zwijał liny, wdrapywał się na maszt środkowy i pilnował ulubionej kotwicy. Mając do obsługi żagli trzech marynarzy i dobrowolnego mousse’a, „Dzinia“ wypłynęła z wąskich cieśnin, zakrętasów i przesmyków na pełne fale La Manche w kierunku Siedmiu wysp. Na widowni morza leżą jedna za drugą skaliste, puste, nieurodzajne wysepki. Pierwsza z nich była ce-