Przejdź do zawartości

Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

powali, nie bacząc, że w tej samej sali znajdowało się wielu arystokratów, przed którymi na innem miejscu gotowi byliby zmiatać pokłonami pył, wniesiony na własnych butach. Tutaj byli całkiem nonszalanccy, dotykali bez ceremonji książek i obrazów, pragnąc poznać dobroć towaru i śmiało podbijali ceny hrabiów — znawców. Było tu też wielu nieodstępnych uczestników licytacji, bywający na nich stale w miejsce śniadania; arystokraci — znawcy, uważający za swój obowiązek nieopuszczanie sposobności do powiększenia swej kolekcji i nie mający innego zajęcia między godziną 12 a 1-szą, wreszcie ci szanowni panowie o stroju i kieszeni bardzo chudej, którzy zjawiają się codzień bez żadnego zamiaru korzyści, a tylko, by popatrzeć, czem się co skończy, kto będzie dawał więcej, kto mniej, kto komu podbije i kto co nabędzie. Mnogość obrazów była rozrzucona bez wszelkiego związku; były pomieszane z meblami, z książkami o znakach dawnego właściciela, być może pozbawionego chwalebnej ciekawości zaglądania do nich. Chińskie wazy, marmurowe płyty do stołów, nowe i stare meble, o wygiętych linjach, z gryfami, sfinksami i lwiemi łapami, lustra wyzłocone i bez pozłoty, kinkiety, — wszystko to było nawalone na kupę, bez zwykłego porządku sklepowego. Wszystko przedstawiało jakiś chaos różnych dziedzin sztuki. Naogół uczucie doznawane podczas licytacji jest straszne; przewija się w niem coś podobnego do pogrzebowej procesji. Sala w której się odbywają licytacje, zawsze