Przejdź do zawartości

Strona:Nietzsche - Tako rzecze Zaratustra.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Głęboka żółtość i czerwień gorąca: tak mi smak mój nakazuje, — krew on miesza do wszystkich barw. Zaś kto dom swój pobiela, o pobielanej mówi mi to duszy.
Ci w mumiach zakochani, tamci w upiorach; i jedni i drudzy wrodzy ciału i krwi: och, jakże się to z moim kłóci poczuciem! Gdyż ja lubię krew.
I tam też mieszkać, ani przebywać nie chcę, gdzie wszystko spluwa i plwa, — raczejbym żył pośród złodziei i krzywoprzysiężców. Nikt złota w ustach nie nosi.
Wstrętniejszymi są mi jednak śliny zlizywacze; zaś najohydniejsze zwierzę ludzkie, którem kiedykolwiek spotkał, nazwałem pasorzytem: zwierzę, co kochać nie chciało, a z miłości żyć pragnęło.
Nieszczęsnymi zwę tych, którym jedno tylko do wyboru pozostaje: albo złemi zwierzętami się stać, albo złymi poskramiaczami: pośród nich nie zbudowałbym ja chaty.
Nieszczęsnymi zwę i tych, którzy ciągle czekać muszą, — i ci nie wsmak mi są: wszyscy ci celnicy, kramarze i króle, oraz inni krain i sklepów dozorcy.
Zaprawdę, poznałem ja do głębi czekanie, — lecz tylko czekanie na siebie. A przedewszystkiem uczyłem się stać i chodzić, i biegać, i skakać, wspinać się, a tańczyć.
Lecz oto ma nauka: kto się kiedyś chce lotu nauczyć, winien się wprzódy nauczyć stać, chodzić, biegać, wdrapywać i tańczyć: — nie wzlatujeż bo się odrazu do lotu!
Po węzłowych drabinach wdrapywałem się do niejednego okna, rączemi nogami wspinałem się na niejeden wysoki maszt: na wysokich masztach poznania siadywać wydało mi się niemałą rozkoszą, —
— jak małe płomyki na wysokich masztach migać: drobne wprawdzie to światła, lecz wielkie pocieszenie dla zbłąkanych i rozbitków! —
Na wielu drogach i wieloma sposoby doszedłem do swojej prawdy: nie na jednej tylko drabinie wspiąłem się na swą wyżynę, skąd me oko w moje dale wybiega.