Przejdź do zawartości

Strona:Narcyza Żmichowska - Prządki.pdf/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A tu wychodzi stary ojciec król i woła: — »Mój synu! mój synu! gdzież ty jesteś?«
Królewic na swoim koniu, kocem odziany, cichuteczko siedział.
A tu wychodzi piękna księżniczka, dawna jego narzeczona, i jak zacznie śpiewać: — »Dobrze, dobrze, że królewica złe duchy porwały, bo był brzydki, zły i głupi« — tak królewic rozgniewany zrzuca koc, puszcza konia i leci prosto na ziemię, wołając całym głosem: — »Niegodziwa!« — A tu go śmierć co prędzej za rękę porwie.
— Ha, mam cię ptaszku! już przez trzy tysiące lat szukam cię po ziemi, już wszelkimi przywabiam sposobami, a ty zawsze w chmurach się chowałeś — ha! mam cię teraz.
I, nie mówiąc wiele, jednym zamachem kosy głowę mu ucięła, a ciało wrzuciła do morza. Bo naprawdę morza i przepaści były na miejscu dawnego królestwa, i tylko śmierć zwodnica kłamliwe na nich pokładła obrazy.
— Cóż powiedziała żona z nieumierającego świata, gdy jej mąż nie powrócił? — pytała pani kowalki.
— Ha, moja imościulku, zwyczajnie, jak poczciwe kobiecisko, długo była smutna. Inne siostry nieraz jej mówiły:
— Widzisz, czemu to ci się królewica zachciało? Było razem z nami pięknego pasterza sobie sprowadzić, nicby nie zostawił na ziemi i za niczemby też nie tęsknił, a tym królewicom to zawsze za królestwem markotno.
Nakoniec biedna wdowa, widząc, że tu już