Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jał, szydziłam z siebie niemiłosierniej, niż panie obie szydzićby potrafiły; wszystko to na nic się nie zdało. Jako pociechy ostatniej i ratunku ostatniego uczepiłam się wreszcie tej myśli, że przed wyjazdem z Warszawy niezawodnie raz jeszcze panią zobaczę. Była to myśl idealnie piękna — żyłam nią cały miesiąc.
Jedno z drugiem policzywszy, nie mam się o co skarżyć — trochę cierpiałam, trochę się niepokoiłam, ale nigdy mi jeszcze tak długi przeciąg czasu tylu „zewnętrznemu“ wrażeniami się nie upamiętnił. Drobniutkie sprawy potocznego życia ozłociły się, wyszlachetniały blaskiem moich nadziei. Kiedy się gdzie z matką wybierałam, a mogłam przypuścić tylko, że nasza znajoma jest także pani Felicji znajomą, zaraz, co pierwej nie zdarzało się wcale, przyśpieszałam chwilę wyjazdu, niecierpliwiłam się przy ubieraniu; zajechawszy, oczekiwałam w trwogach i radościach, czy przyjętemi będziemy? z drżącem sercem na schody wstępowałam — a gdy pierwszy rzut oka po zgromadzonem towarzystwie przekonywał mię o płonności tych wszystkich życzeń i strachów, tak głęboko czułam gorycz mego zawodu, jak gdybym nie własne urojenie, lecz pewność należnego mi szczęścia posiadała. Jednak, w czasie naszej bytności pani mogła przyjść jeszcze. Otóż nieprzebrane źródło nowych oczekiwań, nowych arabesków na jednostajnie popielatem tle grzecznej wizyty. Po raz pierwszy zrozumiałam tajemną symbolikę drzwi pokojowych; ja co dawniej byłabym przysięgła, że są tylko do otwierania i zamykania w ścianach osadzone, gdy wypatrzyłam na nie tyle uczuć najsprzeczniejszych, pojęłam dopiero, co to za wyborny hieroglif owej wiecznie przed wzrokiem śmiertelników utajonej przyszłości. Jakież to zmiany, jakie katastrofy, jakie niespodzianki