Przejdź do zawartości

Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
RATUNKOWA AKCJA PANNY JOLI.


— Tatuńciu, ja wiem, czemu jesteś tak markotny...
— Zdaje ci się, mała!
— O nie! Ja cię tak dobrze znam — i rozumiem!... Jesteś zakochany... i zazdrosny.
Pan Giżycki aż podskoczył. Takie twierdzenie — zupełnie zresztą zgodne z prawdą — wydało mu się w ustach jego córki rzeczą niesłychaną... Wogóle jego mała była dla niego wieczną niespodzianką. Rola ojca dorosłej dziewczyny wprawiała go w wieczne zakłopotanie i była źródłem nieustannej niepewności. Chwiejnie stąpał po tym nowym dla siebie terenie. Dziewczęca psychologja była dla niego łamigłówką, a już spełnienie roli mentora wobec kobiety było dla tego niepoprawnego kobieciarza czemś przechodzącem jego kompetencję. Ubóstwiał swoją jedynaczkę, ale w duchu żałował mocno, że klasztor, który się podjął wychować to dziecko bez matki, nie zajmuje się także wyszukaniem dobrego i odpowiedniego męża.