Przejdź do zawartości

Strona:Michalina Domańska - Fotografje mówią.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
OCZY KTÓRE WIEDZĄ...


Siedzieli we troje w salonie, którego okna otwarto szeroko. Wchodził przez nie bełkot fal jeziora, słodki i senny, i płynął miękki oddech południowej nocy. Niewidzialne róże pachniały, tajemnicze w cieniu, jak najskrytsza słodycz. Nawoływania pełne głębokiego, tajonego wesela szły z łodzi rybackich, wracających do brzegu. Bardzo daleko, na przeciwległym krańcu jeziora wzbijały się w powietrze snopy fajerwerków. Rysowały się one na aksamicie czarnej nocy jak zwiewne, złote ściegi i ginęły w tej samej chwili, niby roje jasnych uśmiechów życia.
— Zagram wam, jeśli chcecie, powiedział ślepy.
Wyciągnął ręce przed siebie. Żona pośpieszyła do niego. Ujął jej dłonie ruchem stęsknionym. Było w tem garnięcie się strwożonego ciemnościami dziecka, które robiło przejmujące wrażenie, gdy się spoglądało na silną i rosłą jego postać. Trzymał jej ręce takim ruchem, jakim się szuka ratunku. Tulił je i pieścił, jak upragnionych gońców z tego świata rzeczywistości, zamkniętego nagle przed