Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.II.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lekcye, stawiają imię moje obok Fielda. Słowem, żebym był jeszcze głupszy, myślałbym, że jestem na szczycie mojej karyery; tymczasem widzę ile mi jeszcze zbywa, aby być doskonałym, a widzę to tem bardziej, iż żyję ściśle z pierwszymi artystami i wiem czego każdemu niedostaje.
Ale aż mi wstyd tylu bańjaluk popisanych; pochwaliłem się jak dziecko, albo jak ten, co czapka na nim gore i sam się zawczasu broni. Zmazałbym, ale czasu niemam pisać drugiej kartki: zresztą, możeś jeszcze mego charakteru nie zapomniał, to sobie przypomnisz tego, co takim jest dziś, jakim był wczoraj z tą różnicą, że z jednym tylko faworytem, drugi bowiem jak niechce, tak niechce rosnąć.
Pięć lekcyi mam dzisiaj dać; myślisz że majątek zrobię? Kabryolet więcej kosztuje i białe rękawiczki, bez których nie miałbyś dobrego tonu.
Kocham karlistów, niecierpię filipistów, sam jestem rewolucyonistą, zatem nic sobie z pieniędzy nie robię, tylko z przyjaźni, o którą cię błagam i proszę.

Fryderyk.“[1]

  1. Pierwowzór tego listu (bez daty), przechowuje w swoim zbiorze autografów, znakomity nasz poeta Teofil