Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.II.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go zaniedbujący się uczniowie. Wtedy bywały chwile, że latały po powietrzu kartki kajetów muzycznych, a o uszy ucznia obijały się cierpkie słowa niezadowolenia. Wtedy ta słaba ręka na pozór, kruszyła ołówki, uderzała silnie o instrument. Ale wybuch gniewu trwał tylko moment; łza w oczach ofiary, gniew mistrza natychmiast uśmierzała, a dobre jego serce szukało sposobu wynagrodzenia wyrządzonej krzywdy[1].

Niezmierna czułość jego nerwów, stawała się powodem, iż w uderzeniu w klawisze, dopuszczał siłę nierównie mniejszą od tej, która u innych fortepianistów, szczególniej u Liszta, była w zwyczaju. Ztąd to pierwsze lekcye stawały się dla uczniów Chopina istnemi męczarniami. Sam posiadał palce swoje w grze zawsze wyciągnięte poziomo, któremi więcej zdawał się głaskać, niż uderzać w klawisze. Pomimo to, w potrzebie umiał wydobywać z instrumentu tony silne, jędrne i mylą się bardzo ci wszyscy, co przypuszczają, że gra jego była zawsze miękką, delikatną. Później, gdy brakło mu już sił fizycznych do oddawania ustępów energiczniejszych, oczywiście nie był w stanie potężniejszego brzmienia tonów wydobywać, lecz

  1. St. Tarnowski.