Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.II.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Palma, 28-go grudnia 1838,
a raczej Valdemosa o zarę
mil od Palmy oddalona.

Pomiędzy skałami a morzem, w opuszczonym ogromnym klasztorze Kartuzów, w jednej celi o drzwiach większych jak bramy w Paryżu, możesz sobie mię wystawić nieufryzowanego, bez białych rękawiczek, bladego jak zawsze. Cela ma formę trumny, o wysokiem zakurzonem w sklepieniu. Okno małe; przed oknem drzewa pomarańczowe, palmowe, cyprysowe. Naprzeciw okna, pod filgranową, maurytańskiego stylu rozetą, stoi moje łózko. Obok stary kwadratowy klak do pisania, zaledwo mogący służyć do użytku; na nim lichtarz ołowiany (wielki tu zbytek) ze świeczką. Dzieła Bacha, moje bazgrały i niemoje szpargały, — oto wszystko, co posiadam. Cisza... można krzyczeć, nikt nie usłyszy... słowem, piszę do ciebie z dziwnego miejsca.
Twój list z 9-go grudnia odebrałem zaonegdaj, a że święta i poczta dopiero na przyszły tydzień odchodzi, więc piszę do ciebie nie spiesząc się. Weksel, który ci posyłam, także miesiąc ruski do ciebie zapewne iść będzie.
Piękna to rzecz wspaniała natura, ale z ludźmi nic do czynienia mieć już nie trze-