Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.I.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

opuściwszy swe pulpity, wiankiem otoczyli ławę grającego, tonąc w falach tego potoku muzykalnego. Wszystkim się wydawało, że nie są na mszy, lecz na koncercie. Ksiądz przy ołtarzu niecierpliwie czekał kiedy się to skończy. Nareszcie wpada na chór między zadumanych zapyrzony zakrystyan i woła: „Na miłość boską, co tu państwo wyprawiacie? Ksiądz już po dwakroć zaintonował: „Per omnia saecula saeculorum.“ Chłopiec dzwoni a dzwoni, a wy gracie a gracie. Niech to przecie ustanie, bo Panna Starsza, która mię tu przysłała, okrutnie się gniewa!“ Fryderyk zbudzony ze swojego artystycznego marzenia, oderwał ręce od klawiszów.
Ale jeżeli improwizowanie nie wiele go kosztowało, mianowicie gdy się czuł do tego dobrze usposobionym, za to nad utworami muzycznemi, które przeznaczał do druku, sumiennie, troskliwie, a nawet ciężko pracował. Czasami myśl jakaś tak dalece nim owładła, że stawał milczącym, pogrążonym w sobie; siadał w kąciku unikając ludzi i rozmów; gdy do niego mówiono, odpowiadał monosylabami jak nieprzytomny. Zwykły to skutek charakterów szczególniej nerwowych i wrażliwych, iż ze zbytniej nieraz ruchliwości, wpadają pod wpływem pewnych dominujących w nich idei, niby