Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.I.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

koszlawe, ortografia okropna i złudzenie tak wielkie, że Romocki wpadł w gniew srogi, posłał natychmiast po żyda i byłby go zbił niechybnie, gdyby nie to, że Fryderyk przewidując burzę, przyznał się w sam czas do mistyfikacyi. Romocki uśmiał się z konceptu, lecz już po tem pilnował dobrze, aby nie stać się ofiarą wesołego Fryderyka humoru[1].
Około roku 1820, żył w Warszawie pastor ewangelicki imieniem Tetzner, który co niedziela dla parafian miewał kazania, naprzemian polskie i niemieckie. A ponieważ języka krajowego w dostatecznym stopniu nie posiadał, przeto niemiłosiernie go kaleczył i prawdy ewangelii wygłaszał łamaną polszczyzną. Pewnego razu, zawiodła ciekawość Fryderyka na nabożeństwo do kościoła ewangelickiego. W okamgnieniu pochwycił i przyswoił sobie pocieszne strony każącego na ambonie księdza. Wraca do domu, wyciąga gdzieś z pod strychu starą perukę, osadza na głowie, z krzeseł improwizuje ambonę, zwołuje wszystkich i powtarza słyszane dopiero kazanie z taką komiczną prawdą, że słuchacze pokładali się od śmiechu.

Jeżeli chłopcy na pensyi Mikołaja Chopina, zbyt wielkie hałasy wyprawiali, dosyć

  1. Kaźmirz Władysław Wójcicki.