Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.I.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nera, aż do stroiciela fortepianów, dziwią się piękności kompozycyi. Wiem, iż podobałem się damom i artystom. Gyrowetz stojący blisko Celińskiego, krzyczał i bił brawo. Tylko zakamieniałym Niemcom nie wiem czylim dogodził. Wczoraj jeden z nich wraca z teatru, a już siedziałem przy kolacyi; więc pytają go drudzy jak się bawił? „Piękny balet,“ odpowiedział. „Ale akademia?“ Widać, że mię poznał, chociaż byłem do niego tyłem obrócony, gdyż o czem innem zaczął mówić. Czułem się w powinności nie przeszkadzanie mu w wylaniu uczuć i poszedłem spać, mówiąc sobie:

„Jeszcze się ten nie urodził,
Coby wszystkim dogodził!“

Dwa razy grałem, drugim razem jeszcze lepiej zastałem przyjęty; idzie to crescendo, a zatem tak jak ja lubię.
Ponieważ dziś wieczorem o 9 wyjeżdżam, więc muszę rano wizyty pooddawać. Wczoraj Schuppanzigh wspominał, że kiedy tak prędko Wiedeń opuszczam, to powinienem wkrótce wrócić. Odpowiedziałem, że przyjadę się uczyć; na to ów baron wtrącił: „iż w takim razie nie mam po co przyjeżdżać“ — a co zostało innemi głosami potwierdzone. Są to komplimenta, ale pocieszające. Nikt mię tu za ucznia brać