Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ to chyba niepodobieństwo. Wszak razem ze mną tutaj przyszła. Nie wychodziła ani na chwilę. Całą noc cierpiała na szaloną migrenę.
— Ekscelencyo, pozwól sobie powiedzieć, że kobiety, właśnie cierpiące na migrenę, z największem upodobaniem oddają się pisaniu satyrycznych wierszy; jest to dla nich rodzaj kuracyi, uśmierzającej nerwy.
— Ale ja powtarzam panu, że nie wychodziła nigdzie. Jakimże sposobem mogłyby się te wiersze dostać do drukarni, a ztamtąd znów tutaj napowrót?
— Na to mogę waszej Ekscelencyi udzielić zupełnie pozytywnej odpowiedzi. Gdy szedłem tutaj w nocy, dla zdania sprawy z przebiegu zabawy w pałacu Bárdy’ch, zauważyłem, że jedno z okien w hotelu na pierwszem piętrze uchyla się ostrożnie, a potem zaraz prędko zostało zamknięte. Pod oknem, na chodniku, mężczyzna jakiś schylił się tak, jakgdyby coś podnosił z ziemi, ujrzawszy mnie zaś, szybko uciekł.
— Więc przypuściwszy nawet…. ale kto to wydrukował? i gdzie? Przecież nasza drukarnia dniem i nocą zostaje pod strażą.
— Zechciej sobie przypomnieć, Ekscelencyo, że w kancelaryi pana naczelnika komitatu znajduje się także mała podręczna prasa, służąca do wytłaczania rozporządzeń urzędowych.
— Jakto, czy pan sądzisz, że i Lebegut jest w to zamieszany?
— Cóż znowu! Nie on sam, ale może ktoś z jego podwładnych.
— Dobrze. Miej pan oczy i uszy otwarte na