Przejdź do zawartości

Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie wypada mówić o stryczku; tak też i tu nie należy nikomu wapominać artystycznej przeszłości, bo przecież jej ekscelencya, pani domu, także była artystką, zanim zamąż wyszła.
— I do tego wszystkiego — chłystek! nawet nie czuje się skrępowanym między nami, swobodny jest, jak we własnym domu! — oburzał się Szymon do pana Lebeguta.
— Chłystek? Który?… — naiwnie zapytał, szeroko otworzywszy oczy pan Lebegut, oczywiście nie mogąc się domyśleć, o którym z pośród wielu zebranych w tym salonie „chłystków” raczy mówić w obecnej chwili jego ekscelencya.
— W moich oczach każdy poeta, muzyk, aktor, czyli, jednem słowem, artysta, jest chłystkiem. O każdym z nich śmiało powiedzieć to można z góry, bez sądu, bez przesłuchania.
— Trafna maksyma. Ten tylko posiada przynajmniej tę jedyną okoliczność łagodzącą, że ma śliczną żonę.
— Tak jest, cóż kiedy ją właśnie, osioł, pozostawił w domu!
Oto był najgłówniejszy grzech artysty u jego ekscelencyi.
Pan Lebegut, chociaż taki prostoduszny, zmiarkował jednakże, iż nie wypada odpowiedzieć na to: „Jaśnie wielmożna pani zdaje się być zadowoloną i z samego muzyka…” Lecz oczy jego, biegające bez przerwy od Aranki do Paola, zdradzały, że spostrzega to wybornie.
Szymon nie wytrzymał, żeby nie zainterpelować Paola o żonę:
— Dlaczegożeś pan nie przyprowadził z sobą swej ślicznej żoneczki?
— Dziękuję waszej ekscelencyi za pamięć o niej. Przeprasza, przyjść nie mogła, gdyż zajęta jest dziećmi.