Strona:Maurycy Jókai - Atlantyda.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ny, podwójnym rogiem, niby słomkę, łamał najpiękniejsze palmy.
Jednak żal ci się zrobiło pięknych lasów palmowych i stworzyłaś olbrzymie potwory mięsożerne, których kły najgrubszą skórę przebijały i, pożerając niszczycieli roślin, broniły królestwa flory.
Ale wszystko to było igraszką. Po tysiącach lat, znudziłaś się tym wiecznie jednostajnym światem, który nie umiał myślą cię uwielbiać, ani spojrzeć na niebo nie potrafił.
Wtedy w duszy twej powstała piękniejsza i wspanialsza istota od wszystkiego, co było na ziemi, istota, stojąca prosto, spoglądająca w górę — człowiek, którego tak pokochałaś, żeś Boga uprosiła, aby mu duszy udzielił Swojej.
Młoda istota dumnie podniosła głowę, przemówiła, aby myśli swe wyrazić, i rękami zaczęła nad naturą sztuki wykonywać i takie wytwarzać postacie, o jakich tyś nie pomyślała nawet.
Radowałaś się wtedy, o twórcza naturo, że ten twój ulubieniec czyni zabiegi, pracuje, buduje, tworzy i ziemie twe obrabia. A serce jego ogrzewała myśl, że on jest panem tej ziemi i dlatego budował i wzmacniał, i urządzał się tak, jakby mu świat ten był drogi.
Ale radość twa zachmurzyła się, kiedy ta najpiękniejsza istota świata zwyciężyła w sobie twą niebieską moc duchową i stała się niewolnikiem, kiedy stała się sługą swych namiętności, kiedy, pijana, ścigać poczęła rozkosz, kiedy wysoko niesioną głowę chyliła przed bezkształtnemi bałwanami, radując się nadmiarem skarbów, które ty jej dałaś. Jakżeś długo