Przejdź do zawartości

Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wyraz. Na Złotej, więzienny drelich zatarł wszystkie te różnice; kaftan pasiasty wisi jednostajnie na wszystkich grzbietach. Płytkie trzewiki obuwają wszystkie stopy, a białe czepki okrywają wszystkie głowy.
Reforma ta tu właściwie dała się przeprowadzić najgładziej; w obrębie bowiem więzienia nic nie podsyca żądzy podobania się, która była w „Serbii” nader silnym czynnikiem wielu spraw. Tutaj żadne okno nie otwiera się, kiedy aresztantki są na przechadzce, a nawet klucze od numerów ma nie strażnik, ale młoda panna, która bądźcobądź bardziej jeszcze nieugięta jest od niego.
— A to karcer, — rzekł uprzejmie p. nadzorca, kiedyśmy się znaleźli w końcu kurytarza.
Otworzył drzwi, i ciemność, w jakiej znajdowaliśmy się poprzednio, nagle zgęstła. Puszczono dopiero nieco światła z „numeru” i wtedy zobaczyłam izdebkę, której szczupłość odgadywać się dawała po stęchłem powietrzu raczej, gdyż ściany ginęły w mroku. W głębi tej izdebki, poruszyło się coś za naszem wejściem. Była to aresztantka odsiadująca „ciemną.”
Dowiedziawszy się, że skazana jest tylko na trzy dni, (nie bierzcie, proszę, tego tylko za ironię), ośmieliłam się prosić pana dozorcy o uwolnienie jej. Gdy wyszła na próg, ja i ona zadziwiłyśmy się głośno, była to bowiem ta sama Pudłoska, którą już w „Serbii” odwiedzałam w „ciemnej.” Stała zrazu chwilkę, jakby uderzona jakąś myślą, potem