Strona:Marceli Motty - Przechadzki po mieście 05.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ludwika Radziwiłowa, a przed niemi panowały tu Bernardynki, których klasztór powstał w samym początku siedemnastego wieku. Miałem lat cztery, gdy niedobitki owych Bernardynek ztąd przeniesiono, ale pamiętam je dobrze, bo mnie nieraz babka i matka zabierały z sobą do Owińsk, ich późniejszéj siedziby w pocysterskim klasztorze, odwiedzając tam bliską swoją krewnę, matkę Elźbietę Jezierską. Prócz trzech czy czterech Bernardynek poznańskich były w Owińskach resztki kilku innych skasowanych zakonów, a z tych pobożnych istót pozostały mi jeszcze w pamięci: matka Serafina, stara i niska jejmościnka, nadzwyczaj ruchawa i wygadana, która, ciągle coś opowiadając, wykrzykiwała raz po raz: „a Jezus, Marya, Józef!“, jako też matka Aniela, chuda, wysoka i blada, któréj się trochę bałem, bo chodziła niespokojnie po korytarzach i celach, wydając czasem jakieś niemiłe głosy, i mówiono o niéj, że ma „złego“ w sobie.
Prócz tego widziałem tam kilka razy jednego z ostatnich Cystersów, który zajmował wtenczas w Owińskach miejsce proboszcza i kapelana zakonnic. Nazwisko jego zapomniałem, ale mi wiadomo, że ten wysoki i otyły dobrodziéj, o pełnéj i swobodnéj fizyonomii, cieszył się wielką wziętością u konfratrów i między obywatelstwem dla wesołego usposobienia, niezmordowanéj swady i mnóstwa dziwnych wyrażeń, któremi rozmowę swoją szpikował, a z których przypominam sobie jeszcze: „Milion tausend Mosantego“ tak często powtarzane, iż go wszyscy nazywali księdzem Milion tausend.
Bernardyni osiedlili się w Poznaniu już w połowie piętnastego wieku, a wybrawszy, nie wiem czemu, dla kościoła i klasztoru swego to miejsce wtenczas poza miastem będące, mieli dnżo do cierpienia od Szwedów i od wody, która często ich zalewała. Dla tych zalewów