Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc05 - Sodoma i Gomora 02-02.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wdawać się w kompromisy z żoną, skoro mąż mnie już nie interesuje. To staromodne, to już nawet nie jest narysowane!
— To zadziwiające u człowieka o takiej inteligencji — rzekł Cottard.
— Och, nie — odparła pani Verdurin — nawet w epoce kiedy miał talent — bo on go miał, ladaco, miał go po dziurki w nosie — co drażniło u niego, to absolutny brak inteligencji.
Aby wydawać ten sąd o Elstirze, pani Verdurin nie czekała zwady z malarzem, ani tego aby przestała lubić jego malarstwo. A to stąd, że nawet w czasie kiedy należał do „paczki“, zdarzało się Elstirowi spędzać cale dnie z jakąś kobietą, którą, słusznie czy niesłusznie, pani Verdurin uważała za „gęś“, co, wedle jej zdania, nie przystało człowiekowi inteligentnemu.
— Nie — rzekła tonem sędziego odmierzającego sprawiedliwość — sądzę że on i jego żona są jak stworzeni dla siebie. Bóg świadkiem, nie znam w świecie czegoś nudniejszego niż ona: oszalałabym, gdyby mi przyszło spędzić z nią dwie godziny. Ale powiadają, że on ją ma za bardzo inteligentną. Bo też trzeba sobie powiedzieć, nasz „mistrz“ był zwłaszcza potężnie głupi: widziałam go, jak bywał olśniony osobami wprost nie do pojęcia, poczciwemi idjotkami, których za nic nie ścierpiałoby się w naszej paczce. I co powiecie!

240