Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

brzydko się nazywają i śmierdzą. Mimo to, lubię je bardzo. Toteż zasmuca mnie trochę, że muszą umrzeć.
— Ależ one są w doniczce, to nie są cięte kwiaty, rzekła księżna.
— Nie — odparła Oriana śmiejąc się; ale to na jedno wychodzi, skoro to są damy! To gatunek kwiatów, gdzie damy i panowie nigdy nie znajdują się na jednej łodydze. Jestem w położeniu ludzi, którzy mają suczkę. Trzebaby mi męża dla moich kwiatów, inaczej nie będę miała młodych!
— Jakie to ciekawe. Ale w takim razie, w naturze...
— No, tak! Są pewne owady, które się trudnią dopełnianiem małżeństwa, jak u koronowanych głów, przez prokurację; tak że oblubieniec i oblubienica nie widzieli się na oczy. Toteż niech mi księżna wierzy, że zalecam służącemu, aby wystawiał tę roślinę ile tylko może w oknie, od dziedzińca czy od ogrodu, w nadziei że się zjawi nieodzowny owad. Ale to wymagałoby takiego trafu! Niech Wasza Wysokość pomyśli, trzebaby aby właśnie wracał od osoby tego samego gatunku a odmienej płci i aby mu przyszło na myśl rzucić bilet wizytowy u mnie. Nie zjawił się dotąd; zdaje mi się, że moja roślinka wciąż ma swój wianek dziewi-

73