Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się kolejno, i aby skończyć wstępne rozważania, powiedzmy tylko słowo o tych, o których zaczęliśmy mówić przed chwilą — o samotnikach. Ci, uważając swoją przywarę za bardziej wyjątkową niż jest, żyli samotnie od dnia gdy ją odkryli, dźwigając ją wprzódy długo bez świadomości własnej natury, dłużej jedynie niż inni. Bo nikt nie wie odrazu że jest zboczeńcem, lub poetą, lub snobem, lub złym człowiekiem. Nie jeden uczniak, poznając wiersze miłosne lub oglądając sprośne obrazki, jeżeli się przytula wówczas do kolegi, wyobraża sobie tylko, że się z nim łączy we wspólnem pragnieniu kobiety. Jakim cudem nie uważałby się za podobnego innym, kiedy istotę tego czego doznaje odnajduje czytając panią de La Fayette, Racine’a, Baudelaire’a, Walter Scotta — wówczas kiedy jeszcze zbyt mało umie obserwować sam siebie, aby zrozumieć to co przydaje z własnych zasobów i aby odgadnąć iż, o ile uczucie jest to samo, przedmiot jest inny, i że istotą której pożąda jest Rob Roy a nie Diana Vemon?
U wielu, przez samoobronę instynktu, wyprzedzającą świadomość inteligencji, lustro i ściany pokrywają się fotografiami aktorek; tacy fabrykują wiersze w rodzaju: „Chloe to moja jedyna, najmilsza moja dziewczyna, włosy jej jasne jak len, jej

261