Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc04 - Strona Guermantes 02-02.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

oni mają swój stolik, nie wie co to jest za zebranie; czy to jest towarzystwo rybołowców, dziennikarzy, lub „dzieci Indre“, tak bardzo zachowanie ich jest poprawne, wzięcie wstrzemięźliwe i chłodne, tak dalece nie śmieją się przyglądać inaczej niż ukradkiem młodym elegantom, młodym „lwom“, którzy, o kilka kroków dalej, szumnie paradują ze swemi damulkami. I ci co ich podziwiają, nie śmiejąc podnieść oczu, dowiedzą się aż w dwadzieścia lat później, kiedy jedni będą na progu Akademji a drudzy starymi klubowcami, że najbardziej uroczy wśród tamtych, obecnie gruby i szpakowaty Charlus, był w istocie podobny do nich, ale gdzieindziej, w innym świecie, pod innemi godłami, z obcemi im cechami, których odmienność wprowadziła ich w błąd. Takie ugrupowania bywają mniej lub więcej zaawansowane; i jak Unia lewicy różni się od Federacji socjalistycznej, a jakieś stowarzyszenie muzyczne mendelsonistów od Schola Cantorum, tak w pewne wieczory, przy innym stoliku, znajdą się extremiści, u których błyśnie na chwilę z pod mankietu bransoletka, czasem naszyjnik z pod kołnierza koszuli, którzy swojemi natrętnemi spojrzeniami, swojem gruchaniem, piskami, śmieszkami, pieszczotkami, wypłaszają gro-

253