Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przez nieufność służącej. (Z depeszami musiał chodzić znacznie dalej)
Kiedy, w kilka dni po obiedzie u Blochów, babka oznajmiła mi z rozradowaniem, że Saint-Loup spytał jej, czy nie chce aby ją przed swoim wyjazdem z Balbec sfotografował, kiedym ujrzał, że włożyła w tym celu najpiękniejszą suknię i wahała się między różnemi sposobami uczesania, czułem się nieco podrażniony dzieciństwem, które mnie tak w niej zdziwiło. Aż wreszcie pytałem sam siebie, czym się nie pomylił co do babki, czym jej nie stawiał zbyt wysoko, czy ona jest równie obojętna na wszystko tyczące jej osoby jak to zawsze przypuszczałem, czy ma w niej tego, com uważał za najbardziej jej obce, kokieterji?
Na nieszczęście, niezadowolenie, jakie we mnie obudził projekt fotografji a zwłaszcza widoczna radość babki z tego projektu, przejawiło się na tyle aby Franciszka je odgadła; i mimowoli pogłębiła je sentymentalne mi i rozczulonemi gawędami, wobec których zachowałem się tem chłodniej.
— Och, proszę panicza, ta kochana pani będzie taka szczęśliwa, że się będzie portratować i że nawet włoży ten kapelusz, który stara Franciszka jej przystroiła, trzeba jej pozwolić, paniczu.
Przekonałem sam siebie, że nie jestem okrutny drwiąc sobie z czułostkowości Franciszki, przypomniałem sobie bowiem, że matka i babka, moje wzory we wszystkiem, też to nieraz czyniły. Ale babka,

33